Budapesztańscy parlamentarzyści postanowili opodatkować tych, którzy wybrali towarzystwo psa rasy obcej, a nie rodzimej, węgierskiej. Weterynarze chcąc nie chcąc musieli dołączyć do grona pracowników służby publicznej, ponieważ zdecydowano, że to właśnie oni są władni orzekać, komu należy się tytuł i przywileje węgierskiego psa.

Poszukując pieniędzy na łatanie dziurawego budżetu rząd Viktora Orbana już wcześniej wykazywał się wyjątkową kreatywnością legislacyjną. Teraz budapesztańscy parlamentarzyści zmodyfikowali prawo o ochronie zwierząt z 1998 roku, wprowadzając w każdej gminie obowiązek spisywania raz na trzy lata wszystkich psów i pozwalając na podniesienie podatków od ich posiadania. Rocznie będzie on wynosił 6.000 forintów (niecałe 20 euro) dla posiadaczy zwierzęcia niesprawiającego problemów aż do 20.000 forintów (65 euro) dla właściciela psa "niebezpiecznego".

Zwolnione od podatku są psy tresowane na przewodników niewidomych oraz psy służbowe, a także rasy węgierskie, które pod koniec pierwszego tysiąclecia towarzyszyły podbijającym te tereny przybyłym ze stepów Azji nomadom, takie jak: wyżeł węgierski krótkowłosy, puli, pumi, komondor i kuwasz, mimo, że ten ostatni według francuskojęzycznego portalu Hulala, jest obecnie sprawcą większości odnotowywanych na Węgrzech pogryzień. Może być niebezpieczny, byle był węgierski!

Podatek od psów nie przyniósł jeszcze ani forinta, ale na jego temat wylano już litry atramentu. Niektórzy weterynarze - profesja, która stanie się poszukiwana, trzeba będzie przecież stwierdzić, czy pies nie stanowi zagrożenia "ze względu na swój stan psychiczny lub fizyczny" - boją się skutków tej ustawy. Istnieje ryzyko, że ludzie zaczną masowo wyrzucać zwierzęta. Bezpańskie psy będą błąkać się po ulicach, jak w Rumunii czy na Ukrainie.